wtorek, 6 marca 2012

Przeprawa przez bagna

     ,,Wszyscy gotowi?"- zapytał Bill. Odpowiedziało mu potwierdzające milczenie.
- Dobrze. Aby dojść na miejsce misji czeka nas długa, piesza wędrówka. Pierwsze 30 mil przejedziemy pociągiem, resztę będziemy musieli walić z buta. Nie sądzę aby kogokolwiek to wybitnie zasmuciło, prawda?
- Nie kapralu!
- Świetnie.- uśmiechnął się dowódca- No to co? Za 7 minut zbiórka przy wyjściu nr. 4. Przygotować wyposażenie i ruszamy.
Wszyscy członkowie oddziału rozeszli się w swoje strony. On sam ruszył do swojej kwatery, aby się uzbroić przed misją.
    Po wpisaniu kodu drzwi otworzyły się z sykiem. Poczuł przyjemne ciepło na twarzy. Po przekroczeniu progu drzwi się zamknęły. Bill pokonał szybkim krokiem dystans dzielący go od wejścia do składu broni. Otworzył schowek, w którym był ukryty klucz. Wziął go i włożył w zamek sprytnie schowany na obrazem. Gdy go przekręcił otworzył się właz chroniący dostępu do ,,składziku". Gdy wszedł do tego małego pomieszczenia poczuł się jak u siebie w domu.

    Na ścianach wisiał cały jego arsenał. W Armii Przymierza każdy wyżej postawiony żołnierz mógł przechowywać swoją broń u siebie w kwaterze. Po prawej wisiały dwa pistolety, jeden rewolwer załadowany srebrnymi kulami oraz karabinek parowy. Na lewej ścianie znajdowała się strzelba, karabin snajperski i masywna wyrzutnia rakiet, której prawie nigdy nie używał. Na wprost od wejścia znajdował się jego ulubieniec- karabin szturmowy z podczepianym granatnikiem. Nie jedno z nim przeszedł i nie jeden raz tylko dzięki tej niezawodnej broni wyszedł cało z opresji. Obok tej chwalebnej broni wisiał nóż i wymienny granatnik oraz tak zwane ,,ramię bojowe". Jest to najnowsze osiągnięcie techników Armii, które może zastąpić wiele rodzajów broni na raz. Założone na ramię pozwala podłączyć do niego duże ilości pistoletów naraz oraz wzmacnia siłę noszącego. Bill nigdy nie przepadał za tym urządzeniem, ale na niektórych misjach było naprawdę przydatne.  Na stoliku, który biegł wzdłuż wszystkich ścian leżała amunicja- magazynki do karabinów wszelkiej maści, do strzelby, do pistoletów i 30 kul do rewolweru. Poza tym leżały tam 3 granaty zapalające i 4 wybuchowe. Po zawiązaniu wojskowych butów i założeniu munduru Kapral zaczął wybierać broń. Wybierał dokładnie, przewidując każdą możliwą sytuację w której mógłby potrzebować danego egzemplarza. Po głębszym zastanowieniu wziął karabin szturmowy, rewolwer oraz pistolet. Zabrał także dwa granaty każdego rodzaju i oczywiście parę magazynków amunicji. Po tym wszystkim pomaszerował do wyjścia numer dwa.
    Baza Beadle-13 była najbardziej wysuniętym na północ obiektem wojskowym Armii Przymierza, więc bywało tutaj chłodno. W dzień temperatura nie przekraczała 7 stopni Celsjusza, natomiast w nocy rzadko było cieplej niż -2 stopnie. Lecz mimo wszystko nikt nie narzekał na panujące tu warunki. Wszyscy byli zahartowanymi w zimnie ludźmi. Budynek bazy swoim wyglądem przypominał żółwia, toteż tak go nazywali wszyscy tam stacjonujący- półkolisty dach osłonięty żelaznymi płytami do złudzenia wyglądał jak skorupa. W głównym budynku znajdowało się centrum dowodzenia, kwatery żołnierzy oraz stołówka i bar. Na samym szczycie znajdowała się sterownia dla pola magnetycznego chroniącego cały kompleks przed atakami z powietrza. Po lewej stał hangar w którym przechowywano wszystkie lewiatany, roboty i zeppeliny. Po prawej od głównego wejścia wybudowany został skład amunicji oraz broni. Całość była otoczona ciągle pilnowanym murem plazmowym. Z bazy były cztery wyjścia- północne, wschodnie, południowe i zachodnie. Wszystkie były oznaczone kolejno numerami 1, 2, 3 i 4, do którego akurat Bill zmierzał.
    Cały oddział theta czekał na niego gdy już tam dotarł. Czterech lojalnych ludzi, których miał pod swoimi rozkazami byli dla niego jak rodzina- każdy każdemu ufał bezgranicznie. Nie raz dowiedli swojego męstwa i całkowitego oddania się Armii na polu bitwy.
-GOTOWI?!- spytał kapral.
-TAK JEST!
-To wyruszamy!
Po tych słowach wszyscy ruszyli w kierunku stacji kolejowej z nad której już unosiła się para z lokomotywy...
    Maszynista niecierpliwie palił cygaro, gdy Bill wraz ze swoim oddziałem wmaszerował na peron.
-Kapralu Hopkins, mieliśmy odjechać 10 minut temu!
-Spokojnie Fred, zdążymy.
-Nie o to chodzi, po prostu silnik nie może długo pracować w miejscu.
-Skoro tak, to dlaczego jeszcze tu jesteśmy? Nie powinniśmy wyruszać?
-Przecież to nie moja wina!
-Dobrze, nie ma co się gorączkować, chłopaki już rozkładają karty w wagonie, ruszajmy.
-Dobra, dobra...
Fred rzucił cygaro na ziemie, po czym zgasił je butem. Następnie wsiadł do pociągu mamrocząc coś pod nosem. Zadowolony Billy wsiadł do wagonu i zaczął partię pokera przy wesołych rozmowach. W pewnym momencie rozmowa zeszła na temat misji.
-Bill, co my mamy dokładnie tam zrobić?- zapytał się spec od materiałów wybuchowych, Barney.
-Ja sądzę, że nasz poczciwy Billy nie wie więcej od nas.- stwierdził snajper John.
-Jest kapralem, musi wiedzieć więcej- powiedział rozbawionym głosem RKM-ista Stev.
-A ty co o tym myślisz Joe?- Barney zapytał milczącego dotąd kompana.
-Jak zwykle nie uważam, że powinniśmy zapytać się kaprala.- odparł śmiejący się Joe.
-Racja, racja!- odpowiedzieli mu wszyscy chórem.
- Panowie, wiem tyle co wy. Musimy oczyścić gniazdo... strzyg i tyle.
-Strzyg? nie dobrze, nienawidzę tych paskud.
-Raczej mało kto je lubi.
-Co tu lubić? Czerwone oczy, pazury na 15 cali... FUJ!
- I tak gorsze są topielce!
-Dlaczego niby twierdzisz...- i w tym klimacie rozmowa toczyła się do końca podróży.
     Po 40 minutach pociąg zatrzymał się z piskiem sypiąc iskry spod kół. 
-Dobra, Panowie- koniec trasy. Dalej walicie z buta. Uszanowanko i do widzenia- porzegnał się Fred, po czym odjechał zostawiając oddział theta sam na bagiennym pustkowiu.
-No chłopaki- dupa w troki i ruszamy!- oznajmił Bill.
-No to jazda...
Wszyscy ruszyli na wschód. Pogoda była całkiem niezła. Słońce świeciło, wiał lekki wiatr, delikatnie poruszając wysokimi do kolan trawami, ale niebo było zachmurzone. Kapral lekko zasępił się z tego powodu, ale szybko przegnał złe myśli i wyruszył do celu. Gdy odeszli jakieś 100 metrów od torów usłyszeli dziwne dźwięki dochodzące z bagien.
-Kurde, nie podoba mi się ten dźwięk.
-Komu by się podobały jakieś dźwięki z bagien, Barney?- odpowiedział nerwowo zapalając cygaro Joe.
-Joe, cholera zgaś to, bo te trawy są tak suche, że zapalą się od najmniejszego żaru!-Billy skarcił żołnierza.
-Dobra, dobra...
 Po chwili wojskowi doszli na skraj bagien. Wszędzie stała woda, obok było większe jezioro. Kapral zastanawiał się chwilę, a potem pokazał oddziałowi kierunek. Żołnierze szli gęsiego wąskim pasem suchej ziemi z obu stron otoczonej wodą. Było bardzo cicho. Od kiedy wysiedli  z pociągu nie usłyszeli ani jednego  ptaka, sarny jednym słowem- cisza absolutna. Nawet podejrzane dźwięki ucichły.
-Nie zdziwiłbym się gdyby nagle na nas ruszyła armia topielców.
-Skąd by tu się wzięły topielce Stev?
-Wiesz, John, te pokraki są wszędzie gdzie jest mokro..
-Wątpię. Raczej czają się w rzekach, ale nie na ba..- nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu kapral.
-Zamknąć się! Słyszycie to?- zapytał się szeptem Bill.
-Ale co...?
-No nie wiem... Coś mi się musiało wydawać.. Ale mimo wszystko miejcie oczy szeroko otwarte i odbezpieczoną broń.
Dalej poruszali się po wąskiej grobli, tym razem cicho i ostrożnie. W pewnym momencie coś głośno plusnęło po ich prawej stronie.
-Co to było?!
-Nie wiem, ale to raczej nie mogą być...- John nie skończył, bo nagle wszystkich poraziło potępieńcze wycie z drugiej strony grobli. Gdy Bill odwrócił się w tamtym kierunku zobaczył bandę 20 topielców. Wyglądały jak normalne zombie, tylko że całe napuchniętę od wody w której żyją. Ich skóra była sina, a oczy pozbawione źrenic. Po paru sekundach rzuciły się na oddział.
Steve zdążył rzucić tylko szybkie ,,A nie mówiłem?!" po czym wszyscy zaczęli strzelać do potworów.
   Bill przeładował swój karabin, po czym wystrzelał cały magazynek urywając 6 pokrakom nogi, a dwóch pozbawiając mózgu. Barney zaczął rzucać w nie granatami jednocześnie strzelając z granatnika. Stev pruł bez przerwy z RKM-u, natomiast Joe strzelał ze swojej wysłużonej strzelby. John usunął się na tyły skąd ostrzeliwał maszkary z karabinu snajperskiego, pozbawiając cztery głów. Po ok. 30 sekundach nic już się tam nie ruszało. Billy podszedł sprawdzić, czy na pewno wszystkie są martwe.
-Uważaj, stary, bo one są bardzo żywotne..
-Spokojna głowa Stev.
W momencie gdy kapral przechodził obok topielca pozbawionego nóg ten chwycił go za kostkę.
Hopkins nie namyślając się długo wypalił ze swojego pistoletu pozbawiając nieumarłego połowy czaszki.
   Po upewnieniu się, że reszta trupów nie będzie robić takich niespodzianek oddział ruszył dalej na wschód nie napotykając już po drodzę żadnych maszkar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz